O NAS

Jesteśmy żywym przykładem na to, że bez względu na przeciwności losu, warto szukać własnej drogi przez życie.

Kiedy siedemnaście lat temu w 2003 roku skończyłam licencjat z filologii klasycznej, dotarło do mnie, że nie chciałam już dalej zajmować się tą dziedziną. Czułam, że coś było nie tak. Byłam rozczarowaną i zniechęconą dwudziestotrzylatką bez pomysłu na siebie. Wbrew przestrogom starożytnych, że podróże to raczej ucieczka od problemów, a nie sposób na ich rozwiązywanie, wyjechałam.

Europa

Przez rok mieszkałam w Niemczech w nadziei, że zrobię tam studia magisterskie na innym kierunku. Nie udało się, ale po wejściu Polski do Unii Europejskiej dostałam stypendium na roczne studia z zarządzania dziedzictwem kulturowym w Północnej Walii.  Niestety, tytuł magistra wcale nie pomógł mi odnaleźć powołania.

Dalsze poszukiwania zaprowadziły mnie do Brukseli na pięciomiesięczny staż w Komisji Europejskiej. Udało mi się tam dostać dopiero za drugim podejściem i do innej dyrekcji generalnej niż planowałam. Staż był ciekawy i przydatny, bo uświadomił mi, że stateczne życie urzędnika nie pasowało do mojego charakteru. Szukałam dalej.

Intuicja coraz wyraźniej podpowiadała, żebym została nauczycielką angielskiego, najlepiej w Azji. Przerażony rozum ostrzegał natomiast, że kiepski byłby ze mnie belfer, skoro w szkole większość czasu spędzałam na wagarach. A jednak po czterech latach włóczęgi po Europie, zdecydowałam się wrócić do Warszawy, gdzie zaczęłam uczyć angielskiego w firmach. Ku mojej radości po raz pierwszy chodziłam do pracy z przyjemnością. W 2008 roku, po roku doświadczenia w zawodzie, zrobiłam CELTĘ, certyfikat uprawniający do uczenia angielskiego na całym świecie (więcej tu) i znowu wyjechałam bez planu ani przygotowań. Tym  razem do Azji.

Azja

Praca w szkole językowej w Wietnamie umożliwiła mi połączenie dwóch pasji: podróżowania i uczenia angielskiego (jak znalazłam pracę dowiecie sie tu). Moje życie byłoby sielanką, gdyby nie fakt, że od kilku lat tkwiłam w toksycznym związku. Straciłam wiarę w miłość oraz mężczyzn. Jedyne czego pragnęłam, to zerwać z szantażującym mnie emocjonalnie partnerem i rozpocząć spokojne życie singielki. Wtedy właśnie pojawił się Saqib i w mgnieniu oka zapomniałam o wszystkich postanowieniach.

Burzliwe początki

Zakochaliśmy się na zabój od pierwszego wejrzenia. Wiem, wiem, też wcześniej nie wierzyłam w tego typu brednie. Przypuszczam, że życie celowo spłatało mi figla, bo zawsze, gdy zarzekam się, że coś jest niemożliwe, wkrótce potem doświadczam tego na własnej skórze.

Początki naszego związku były pełne wzlotów i upadków na miarę Bollywood. Dwa lata wcześniej, gdy Saqib wyjeżdżał na stałe z Pakistanu, żeby rozpocząć nową pracę w Singapurze, jego rodzice przezornie zaręczyli go z dziewczyną, której nawet nie znał. Chcieli w ten sposób zapobiec rozbisurmanieniu się najstarszego syna na obczyźnie. Może podświadomie przeczuwali, że zakocha się w cudzoziemce, co często jest niewybaczalnym wykroczeniem dla konserwatywnych pakistańskich rodzin. Teraz po latach piszę o tym z dystansem, ale przez pierwsze dwa lata wydawało się, że nasz związek nie miał żadnych szans na przetrwanie.

Mimo to nie poddawaliśmy się, w końcu dzięki serii niewiarygodnych wręcz splotów okoliczności, zwyciężyliśmy. W 2013 roku pobraliśmy się w Tanzanii, gdzie akurat pracowaliśmy.  Tu możecie przeczytać o naszym ślubie.  W Dar es Salaam Saqib zajmował się nadzorowaniem oprogramowania zarządzającego wydajnością sieci komórkowych, ja uczyłam angielskiego w British Council. Nasze zawody mają to do siebie, że pracujemy na krótkich kontraktach i często się przemieszczamy.

Razem poznajemy świat

Byliśmy razem w ponad trzydziestu krajach. Po wyjeździe z Tanzanii mieszkaliśmy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (w Abu Zabi i Dubaju), potem w Arabii Saudyjskiej (więcej tu), Nigerii, Beninie w Afryce Zachodniej, a teraz od półtora roku w Bahrajnie. Ponadto zwiedziliśmy też razem: Austrię, Bahrajn, Birmę, Czechy, Francję, Grecję, Hiszpanię, Iran, Katar, Oman, Pakistan, Polskę, Portugalię, Malezję, Nepal, Niemcy, Singapur, Sri Lankę, Szwajcarię, Tajlandię, Turcję, Watykan, Węgry, Wielką Brytanię i Włochy.

Trudno uwierzyć, że Saqib po raz pierwszy pojechał na wakacje w 2010 roku mając 33 lata. Wcześniej podróżował służbowo i był pracoholikiem. Teraz ma 42 lata i zwiedzonych 35 krajów (beze mnie był na Filipinach, w Iraku, Kuwejcie i Syrii). Wielkie osiągnięcie, zważywszy, że Pakistański paszport plasuje się na trzecim miejscu w rankingu najgorszych dokumentów podróżnych na świecie, tuż po Afganistanie i Iraku. Saqib może wjechać bez wizy tylko do 30 krajów, większość z nich to wyspiarskie państwa: Trynidad i Tobago, Saint Vincent i Grenadyny, czy też Republika Vanuatu albo Mikronezja.  Dlatego też często w ostatniej chwili zmieniamy plany z powodu problemów wizowych.

Ja do tej pory zwiedziłam 46 kraje. Bez Saqiba byłam w Belgii, Bułgarii, Chinach, na Cyprze, Egipcie, Gruzji, Holandii oraz w Indiach, Indonezji (Bali), Kambodży, Laosie, Luksemburgu, Malcie, Słowacji i Tunezji.

Jeśli zainteresowała Was nasza historia, zapraszamy do czytania bloga i polubienia nas  na Facebooku, gdzie znajdziecie więcej zdjęć.

error: Treść jest chroniona !!