podróże, malezja, wyspy perhentian, rajskie wyspy
Widok z naszego domku na wyspie Besar na Perhentianach

No i jak tu nie jechać? Czyli przypowiastka, o tym jak Saqib bał się podróżować w ciemno

W połowie czerwca niespodziewanie skończył się kontrakt Saqiba w Nigerii, takie sytuacje w branży teleinformatycznej to normalka, (jeśli nas jeszcze nie znacie, czytajcie tu). Spakowaliśmy więc wszystko co posiadamy do czterech dużych kartonów (około 200kg) i oddaliśmy firmie przewozowej w Lagos na przechowanie aż do odwołania.

Skoro byliśmy bezrobotni i bezdomni zarazem, postanowiliśmy szukać pracy podróżując po Tajlandii. Taki był pomysł, ale zapomnieliśmy, że to pakistański paszport Saqiba wybiera kierunki naszych wojaży, a my tylko grzecznie przytakujemy. Z perspektywy wizowej, tym razem było jeszcze weselej niż normalnie: Pakistańczyk zamieszkały w Nigerii.  Jedenaste i trzynaste miejsce na liście najniebezpieczniejszych krajów świata. Mimo to tajska wiza była osiągalna, ale skomplikowana procedura i długi czas oczekiwania skutecznie nas do niej zniechęciły.

Gdy jedne drzwi się zmykają, inne się otwierają. Dla niektórych to irytujący banał, dla nas dewiza życiowa, która jeszcze nigdy nas nie zawiodła. Dokładnie we właściwym momencie Malezja wprowadziła e-wizy dla wielu nowych krajów, w tym Pakistanu. Choć nie pierwszy to już raz rozwiązanie nasunęło się samo, to jednak z niedowierzaniem patrzyliśmy na stronę malezyjskiego konsulatu. Tak więc zamiast trzeci rok z rzędu jechać na naszą ulubioną wyspę Koh Phangan w Tajlandii, paszport Saqiba wysyłał nas w tym roku do Malezji.

Złe wspomnienia z Kuala Lumpur

Kraj ten poza licznymi dobrymi wspomnieniami przywoływał też jedno gorsze. W 2011 w Kaula Lumpur padliśmy ofiarą zorganizowanej szajki złodziei, która z godnym podziwu kunsztem rozpłynęła się w powietrzu z naszą torbą. W środku był nie tylko aparat fotograficzny, kilka obiektywów, portfel z dużą ilością gotówki, ale co gorsza paszport i dokumenty Saqiba. Teraz nadarzyła się okazja, żeby zastąpić tamte nieprzyjemne doświadczenia lepszymi. Bez planu, w szczycie sezonu wsiedliśmy w samolot do Kuala Lumpur. No nie tak całkiem bez przygotowania, bo tuż przed wylotem zarezerwowaliśmy dwa noclegi w Chinatown!

I co dalej?

Siedzimy w hotelowej kawiarence na Petaling Street w Kuala Lumpur. Szczyt sezonu, połowa lipca. Marzy nam się tropikalna wyspa, ale portale rezerwacji hotelowych solidarnie przekonują, że wszelkie zakwaterowanie na Perhentianach jest wysprzedane do końca sierpnia. Saqib, darzący internet znacznie większym zaufaniem ode mnie, zniechęca się:

– A jakby tak pojechać na wyspę Tioman? Tam zostało jeszcze kilka tanich pokoi? Przecież ostatnim razem bardzo nam się tam podobało.

– Zobaczysz, że jak tylko pojawimy się na wyspach Perhentian, znajdzie się dla nas nie tylko domek z widokiem na morze, ale do tego na samej plaży!

– Hanu (Saqib wymawia przez długie „u”, trochę jakby muczał :), wiem, że w to nie uwierzysz, ale teraz bez rezerwacji przez internet nie da się już podróżować.

– W najgorszym razie, spędzimy na wyspach kilka godzin i na noc wrócimy na ląd. Do Kuala Besut.

Tyle ostatnio słyszałam o Besar i Kecil, że nie zamierzałam łatwo dać za wygraną. Jak to zwykle z nami bywa, poszliśmy na kompromis i udało nam się zarezerwować trzy ostatnie (jak zapewniał internet) noclegi na wyspach. Nic szczególnego. Domek w Bayu Dive Lodge na większej wyspie Besar, bez widoku na morze, klimatyzacji i ciepłej wody. Jednak wystarczyło, aby przekonać Saqiba do wielogodzinnej jazdy autobusem oraz czterdziestu pięciu minut w chyżo skaczącej po falach motorówce.

Udało się!

Pochodzą z Pakistanu i to z tego samego miasta co Saqib recepcjonista z Bayu Logde, wyjaśnił nam, że wbrew ostrzeżeniom portali nie wszystkie pokoje na wyspach są wykupione, bo nie wszystkie korzystają z usług internetowych pośredników. Wyruszyliśmy na rekonesans. Po obejrzeniu ośrodków na wielu plażach moje przeczucie spełniło się w stu procentach. Znaleźliśmy domek z widokiem na morze na samej plaży w ośrodku Samudra. Bez ciepłej wody, ale z klimatyzacją, co było największym marzeniem Saqiba, bo nasz pierwszy domek z wentylatorem przypominał w nocy saunę. Właściciel ośrodka pan Azmir, zrobił nam miłą niespodziankę proponując zniżkę, gdyż zarezerwowaliśmy długi, ponad tygodniowy pobyt. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że większość turystów przyjeżdża na wyspy Perhentian tylko na kilka dni, żeby ponurkować, a potem jedzie w dalszą podróż po Malezji. Łatwo więc negocjować zniżki na ponad tygodniowe pobyty. Więcej zdjęć z Perhentianów znajdziecie na Facebooku.

Podczas dwunastu dni na wyspach sprawdziliśmy wiele plaż i ośrodków na wypadek gdybyśmy chcieli tu jeszcze wrócić (szczegóły w przewodniku). Okazało się, że nasz domek miał jedną z najlepszych lokalizacji, a do tego w niespotykanie przystępnej cenie 120 zł za dobę. Dokładnie to, czego szukaliśmy. Pokoje w innych ośrodkach o podobnym standardzie, ale z widokiem na ogród, a nie morze, kosztowały dwa, trzy razy drożej.

Pokonajcie lęk przed nieznanym!

Słowa nie oddadzą poczucia wolności płynącej z podróżowania bez żadnych przygotowań. Spróbujcie sami! W najgorszym razie nie znajdziecie żadnego noclegu. Wtedy może przenocujecie na dachu hotelu pod moskitierą przymocowaną do strzelistej palmy kokosowej, jak zrobiłam kiedyś w Indiach. Jeśli jak Saqib, nie dojrzeliście do całkowitego pójścia na żywioł, zarezerwujcie kilka pierwszych noclegów, na przełamanie lodów, a potem przestańcie cokolwiek planować i płyńcie z nurtem podróżniczej przygody!

Na zachętę posłuchajcie piosenki „No i jak tu nie jechać?”. Jeśli, jak moja mama, lubicie tylko oryginalne wykonania, posłuchajcie Starszych Panów. Ja natomiast zawsze słucham jej w aranżacji zespołu Straszni Panowie Trzej.

error: Treść jest chroniona !!