Niedawno obchodziliśmy jedenastą rocznicę naszego poznania. Z tej okazji dzielimy się z Wami naszą historią będącą kolejnym dowodem na to, że miłość wszystko zwycięża.
Dwanaście lat temu porzuciłam życie w Polsce i z biletem w jedną stronę poleciałam do Indii.
Nie wyjechałam wtedy sama, towarzyszył mi mój ówczesny partner, Anglik, z którym od wielu lat tworzyliśmy podręcznikowy przykład toksycznego związku. Choć wielokrotnie od niego odchodziłam, wcześniej czy później dawałam przekonać się do powrotu. Lata mijały, a my coraz bardziej się nawzajem wykańczaliśmy. Jak wampiry wysysaliśmy z siebie całą energię i co grosza rozbudzaliśmy w sobie mroczne demony.
Po niespełna roku włóczęgi po Azji, zatrzymaliśmy się na dłużej w Hanoi, gdzie znalazłam legalną pracę jako nauczycielka angielskiego w renomowanej szkole językowej. Nowa praca umożliwiła mi połączenie dwóch pasji: uczenia i podróżowania. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko wyplątania się z niezdrowego związku. Miałam wtedy dwadzieścia osiem lat i po wielu rozczarowaniach przestałam wierzyć w miłość. Nie ufałam ani mężczyznom ani sobie. Byłam pewna, że nie było dla mnie ratunku. Wbiłam sobie do głowy, że z własnej winy zawsze będę lądować w toksycznych relacjach, ponieważ pociągali mnie sami dranie. Błędne, damsko-męskie koło. Dlatego po planowanym zerwaniu, które wydawało mi się tak trudne, że nieustannie je odwlekałam, chciałam rozpocząć singielskie życie. Wobec tego, gdy koleżanka zaproponowała, abym poszła na kawę z jej znajomym Pakistańczykiem, kategorycznie odmówiłam.
„Za późno, dałam mu już twój numer” – usłyszałam w odpowiedzi.
Wydzwaniał do mnie o najdziwniejszych porach i nie zniechęcały go żadne wykręty. Nie miałam wyjścia, poszłam spławić go osobiście. Przyznam, że czułam się trochę niepewnie z powodu licznych doniesień o zamachach terrorystycznych w Pakistanie. „A jeśli facet wysadzi mi się przy kawie?”, panikował mój wyprany mediami mózg.
Życie, jak zwykle, spłatało mi figla. W kawiarni zamiast terrorysty spotkałam bratnią duszę. Zakochaliśmy się w sobie na zabój, mimo że przecież nigdy nie wierzyłam w takie brednie jak miłość od pierwszego wejrzenia. Po pierwszym spotkaniu z Saqibem zrobiłam to, na co wcześniej brakowało mi odwagi i determinacji – zakończyłam nieszczęśliwy związek. Okazało się to znacznie łatwiejsze niż przewidywałam.
Początki obfitowały we wzloty i upadki
Tuż przed jego wyjazdem na pierwszy zagraniczny kontrakt, rodzice w pośpiechu zaręczyli Saqiba z całkowitą nieznajomą. Zaaranżowana naprędce narzeczona miała powstrzymać najstarszego syna przed zakochaniem się w kimś niewłaściwym za granicą. Stało się odwrotnie. Niczym w greckiej tragedii, spełniły się ich najgorsze obawy. Strzała krnąbrnego Amora spowodowała zaskakujący zwrot akcji. Najstarszy syn zakochał się w gori, czyli białej i do tego nie muzułmance.
Nikt nie wierzył, że nasze uczucie miało szansę na przetrwanie
Mniej lub bardziej delikatnie dawano mi do zrumienia, żebym przejrzała na oczy i zostawiła mężczyznę, który został już przeznaczony innej. Jednak Saqib i ja ani przez moment nie mieliśmy wątpliwości, że będziemy razem i uparcie walczyliśmy o prawo do naszej miłości. Wreszcie po ponad dwóch latach niepewności, za sprawą serii niewiarygodnych splotów okoliczności, nastąpił przełom. Przeprowadziliśmy się do Tanzanii, gdzie po paru miesiącach odbył się nasz niekonwencjonalny ślub. Możecie o nim przeczytać tutaj.
Jak przezwyciężyliśmy te wszystkie przeciwności?
Zamiast gubić się w szczegółach, skupiliśmy się na sednie sprawy- kochaliśmy się i chcieliśmy spędzić ze sobą resztę życia. Gdybyśmy, zamiast nieugięcie dążyć do tego celu, zaczęli zdroworozsądkowo dzielić włos na czworo, znaleźlibyśmy miliony logicznych powodów do zerwania. Tym bardziej, że obydwoje mieliśmy za sobą traumatyczne zawody miłosne. Praktyka uważności (ja medytowałam, Saqib się modlił) stabilnie zakotwiczyła nas w chwili obecnej, dzięki czemu myśli nie wybiegały nam w niepewną przyszłość. Powstrzymaliśmy się również od ulegania mentalnym schematom wieszczącym kolejną miłosną katastrofę. Odcięliśmy się od przyszłości i przeszłości, by bez emocjonalnego balastu dzień po dniu budować solidne podwaliny nowego związku. Obdarzywszy się bezgranicznym zaufaniem, wyszliśmy z emocjonalnej skorupki i mogliśmy być ze sobą autentyczni, szczerzy aż do bólu. Nigdy nie próbowaliśmy się na nawzajem zmieniać, ale wiele się od siebie nauczyliśmy, bo nie boimy się spoglądać na rzeczywistość z międzykulturowego punktu widzenia.
Z perspektywy jedenastu lat, nie mamy wątpliwości, że pomimo wielu trudności, warto było walczyć o naszą miłość. Jeśli dopiero zaczynacie budować związek i czasem nachodzą Was wątpliwości, niech nasza historia doda Wam sił. Trzymamy kciuki i będzie nam ogromnie miło, jeśli podzielicie się nami Waszą historią.