W 2014 skończyłam studia na Akademii Muzycznej w Gdańsku, specjalność rytmika. Potem od 2014 do czerwca 2017 prowadziłam własną działalność gospodarczą, współpracując z wieloma trójmiejskimi przedszkolami i szkołami. Jednak gdzieś z tyłu głowy wciąż miałam tę samą myśl – wyjazd z Polski. W końcu miałam spore doświadczenie w nauczaniu muzyki w języku angielskim. Zaczęłam szukać ofert pracy w Internecie. Wysyłałam 20 CV miesięcznie do szkół na całym świecie, otrzymując notorycznie tą samą odpowiedź: „Niestety, nie jest Pani native speakerem”. Oczywiście zdarzały się rozmowy kwalifikacyjne na Skypie, ale kończyły się zdaniem „Odezwiemy się do Pani”.
Dostaję dwie oferty!
Jest maj 2017. Po kolejnej już rozmowie kwalifikacyjnej dostaję maila od amerykańskiej szkoły w Szanghaju, że dostałam pracę. W tym samym tygodniu odzywa się do mnie kolejna międzynarodowa szkoła, tym razem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Po dwóch dniach dostaję od nich list z ofertą pracy. Co robić? Szanghaj czy ZEA? Przeprowadzam krótki research w grupach na Facebooku. Chiny odpadają na samym początku, bo z zarobkami 2300$ (około 8300 złotych) i dodatkiem mieszkaniowym 500$ (około 1800 złotych) trudno byłoby mi się utrzymać. Podejmuję jedną z ważniejszych decyzji w moim życiu. Przeprowadzam się do Al Ain, zwanego miastem ogrodów, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Na decyzji o przeprowadzce zaważyła bardzo dobra oferta: wysokie wynagrodzenie, mieszkanie, ubezpieczenie zdrowotne i raz w roku przeloty do Polski. Kontrakt jest na czas nieokreślony z możliwością wypowiedzenia dwa miesiące przed rezygnacją.
Wybujała emiracka biurokracja
No i się zaczęło. Dostałam listę dokumentów, które musiałam uwierzytelnić a to w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a to w Ministerstwie Kultury czy w Ambasadzie Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Po kilku podróżach z Gdyni do Warszawy, po błaganiu niemalże na kolanach o jak najszybsze przystawienie pieczątki w Ambasadzie, myślę sobie: „Ok, chyba wszystko już ogarnęłam”. Jako że miesiąc wcześniej moja najlepsza przyjaciółka urodziła słodkiego bobasa, postanowiłam zrobić sobie u niej tygodniowe wakacje i wyjechałam do Niemiec. Po trzech dniach otrzymuję maila, że niestety szkoła potrzebuje jeszcze kilku papierów atestowanych przez Ambasadę. Wsiadam w najbliższy samolot i znowu lecę do Warszawy. Udało się. Wszystko załatwione i w końcu mogę… wyjechać jak co roku do pracy w magazynie w Holandii. W sierpniu 2017 email od szkoły zawiadamia mnie, że otrzymałam licencję nauczyciela w emiracie Abu Zabi od przedszkola do 5 klasy (czyli od KG1 do G5), choć w Polsce mam uprawnienia do nauczania od przedszkola do uniwersytetu.
Przeprowadzka do Al Ain
Od początku miałam to szczęście, że moja rodzina bardzo mnie wspierała zarówno finansowo jak i psychicznie w każdej podejmowanej decyzji. Po 24 godzinach w podróży, o godzinie 6:00 czasu ZEA jestem już w swoim mieszkaniu. Jest pięknie. Duże łóżko, własna łazienka i kuchnia, marmur na podłogach, telewizor i wifi. Za nic nie płacę, szkoła pokrywa wszystkie rachunki. Na dworze jest 40 stopni.
Zaczynam pracę 28 sierpnia. Przez pierwsze dwa tygodnie mamy tzw. introduction week (wprowadzenie), szkolenia, wieczorki zapoznawcze, przygotowywanie klas. Jestem jedyną Polką w mojej szkole i jedynym non-native speakerem, ale nikomu to nie przeszkadza. Dyrekcja informuje nas o obowiązujących zasadach dotyczących ubioru (kolana, ramiona, łokcie zakryte, luźne spódnice i spodnie, nic nie może prześwitywać). Idę więc do H&M i kupuję wszystkie niezbędne elementy garderoby. Ceny są mniej więcej porównywalne z polskimi, więc zakupy są raczej przyjemnym przerywnikiem od pracy. 11 września zaczynam pracę. Dostaję klasy 2-4, w których chłopcy uczą się jeszcze razem z dziewczynkami. Od 5 klasy obowiązuje segregacja.
Uczeń nasz Pan
Wchodzę do klasy. Jest tu sześciu Mohammedów, więc muszę używać drugiego imienia (po ojcu). Na początku dzieci są hałaśliwe i myślą, że muzyka to tylko przerywnik od angielskiego czy matematyki, ale jestem twarda i z dnia na dzień buduję swój autorytet.
Muszę nauczyć się wielu nowych dla mnie zasad. Absolutnie nie można dotknąć dziecka i bardzo trzeba uważać na to, co się mówi, ponieważ dużo rzeczy tutaj jest haram – czyli zabronione przez religię np. chłopiec nie może lubić dziewczynki, nie można gwizdać, nie można mówić o świni w żadnej postaci itd. Lista mogłaby być naprawdę długa.
Wszystko jest inshallah (jeśli Bóg pozwoli)
Ostatnio napisałam wiadomość do rodziców, żeby porozmawiali ze swoimi dziećmi na temat bezpieczeństwa w klasie i otrzymałam wiadomość „Hello miss… inshallah I will talk to him” (Dzień dobry Pani, porozmawiam z nim jeśli Bóg pozwoli). Nawet wydanie dowodu osobistego jest inshallah. Pewnie dlatego nadal na niego czekam, a bez dowodu w Emiratach ani rusz.
Życie w Emiratach
Dzisiaj 20 października temperatura sięga 36 stopni. Klimatyzacja w moim mieszkaniu chodzi na pełnych obrotach. Mam weekend (czyli piątek i sobota), wszystkie plany zajęć zrobiłam już w szkole, bo mam sporo okienek. Choć uczę 22 godziny w tygodniu, to w szkole spędzam 40. Siedzę sobie na kanapie z kawką i delektuję się swoim wolnym czasem. Jutro, jak co tydzień idziemy z dziewczynami na basen. O ile nie pojedziemy do DubajuJ. I to jest życie! Na razie planuję zostać tutaj rok , ale nigdy nic nie wiadomo.
Zdjęcia autorstwa Magdy Marcinkowskiej oraz ze zbiorów Pixabay.
Inne artykuły z cyklu o uczeniu za granicą:
O tym jak uczyłam angielskiego w Wietnamie
Siedem powodów, żeby pozbyć się kompleksu non-native speakera
Wyjazd do Meksyku to najcudowniejsze, co mnie spotkało! (Gabriela Głogowska)
Jak znaleźć pierwszą pracę jako nauczyciel angielskiego za granicą?
Jak znalazłam pracę w szkole językowej w Wietnamie
O tym jak uczyłam angielskiego w Arabii Saudyjskiej
Uczę niemieckiego w Meksyku (Magdalena Surowiec)
[mc4wp_form id=”497″]