• Menu
  • Menu

CELTA – bo za granicę warto wziąć ze sobą więcej niż białe lico (Michał Juriusz Jenot)

Gdy słyszymy Mercedes, wiemy, że mamy do czynienia z dobrym samochodem.

Gdy słyszymy Sony, wiem, że to solidna elektronika.

Gdy słyszymy Chivas Regal, wiemy, że to świetna whisky.

Gdy słyszymy, że ktoś ma Celtę, to wiemy, że umie uczyć.

CELTA to kurs stworzony przez Cambridge i obecnie oferowany przez British Council, International House oraz wiele innych szkół na całym świecie. W trybie intensywnym trwa cztery tygodnie, po których zostajemy dość kompetentnymi nauczycielami.

Po co wydawać prawie 5000 PLN na kurs, skoro w Azji i Afryce często można dostać pracę za bycie białym?

Owszem, w wielu miejscach można dostać pracę za wygląd. Pytaniem jest tylko, czy jeżeli nie ma się żadnych kwalifikacji i pojęcia o uczeniu, to powinno się podejmować tej profesji? W krajach takich jak Chiny, Wietnam, Kazachstan ludzie płacą duże pieniądze za to, żeby mieć zajęcia z ’native speakerem’ – czyli kimkolwiek białym. Myślę, że wypada oferować im za to pewną jakość. Wbrew powszechnemu przekonaniu, to nie perfekcyjna znajomość języka determinuje dobrego nauczyciela. Lwia część kursów jaką w życiu przeuczyłem była na poziomie A1-A2 (tylko raz miałem grupę C1, raz B2). Tam nie ma wielkiego znaczenia jak pięknie złożymy trzeci warunek, a potem poprawimy zdaniem złożonym z Past Perfect. Tam liczy się jak przekazujemy polecenia, często-gęsto gestykulując. Tego właśnie nauczą nas na CELCIE.

Podręcznik, który narzuciła Ci szkoła jest fatalny? Nie ma sprawy, bo umiesz adaptować ćwiczenia lub pisać własne – tego nauczyli Cię podczas kursu, nawet piszesz na ten temat cały assignment (zadanie pisemne). Lekcja wyszła Ci cudownie? Super, wiesz jak ją przeanalizować, żeby kolejne też takie były. Lekcja była katastrofą? Też wiesz jak z niej wyciągnąć wnioski, żeby nie popełnić tych samych błędów w przyszłości. CELTA trwa cztery tygodnie, ale nawet dwa lata później zdarzało mi się szukać czegoś w notatkach z kursu, bo wiedziałem, że gdzieś tam to było.

Dzięki CELCIE łatwiej o legalne zatrudnienie za granicą.

Duże rynki – Chiny, Wietnam – słyną z tego, że pełne są szkół, które oszukują na czym się da, nawet na tym, że nie oferują wizy pracowniczej. Dzięki CELCIE mamy jakąś kartę przetargową – “mam kwalifikacje, nie będę robił na nielegalu”. W tym sensie inwestycja około 5000 PLN może się zwrócić dość szybko. Wartością nieprzeliczalną na pieniądze jest to, że dyrekcje szkół bardziej szanują ludzi z CELTĄ niż bez. Nie słyszałem o żadnej dobrej szkole, która oferowałaby pracę ludziom bez kwalifikacji.

Masz filologię angielską z UJ lub UW?

CELTA przyda Ci się bardziej niż dyplom magistra. Tu możemy sobie podywagować o tym, czy w miesiąc nauczą cię tam więcej niż przez pięć lat studiów, ale tak ten świat działa, że papier z Cambridge wygrywa z papierem z polskich uczelni. Masz dosyć pracy w korporacji i chcesz jechać nie w Bieszczady, a do Nepalu? Tędy droga.

CELTA jest dla każdego.

Dla wielu z nas uczenie języka angielskiego jest pewną odskocznią od korporacji i szklanych wieżowców. To jest alternatywa, która mówi, że nie musisz łazić w gajerze, czy garsonce, a mieć pracę, która pozwala na życie. Co lepsze, będąc nauczycielem w krajach rozwijających się, odkrywasz realia życia, których nie da ci Warszawa, Gdańsk, Londyn czy Kraków. Oczywiście, w jakiejś wiosce z patyków w Laosie nie będą Cię pytali o certyfikaty. Jednak jeżeli chcesz, żeby ta wioska z patyków zrobiła sobie podmurówkę, to wypada, żebyś przyniósł coś więcej niż białe lico.

Jeżeli chcesz podejść poważnie do wykonywanej pracy, to CELTA jest krokiem numer jeden. Cambridge oferuje więcej certyfikatów, ale ten jest absolutnie najważniejszy.

Kurs odbyłem w 2011 roku w British Council w Krakowie.

Były to cztery tygodnie niesamowicie wytężonej pracy, połączenie frustracji, ale też i ogromnej satysfakcji. Mogę powtórzyć jak wszyscy: kurs jest niesamowicie intensywny, zdarzały mi się nawet dni, gdy wstawałem o 6 rano, a do domu wracałem koło 22. Kolejka kursantów przed otwarciem British Council rano i administracja wypraszająca nas wieczorem, bo chcą zamykać? Tak wyglądał mój drugi i trzeci tydzień kursu. Właściwie wszystkich, którzy go ze mną robili. Uczy się, co dwa dni, więc są chwile na złapanie oddechu, ale polecam zapomnieć o znajomych, kinie i wszystkim niezwiązanym z kursem.

Kluczem do sukcesu jest robienie wszystkiego na bieżąco, bo w ciągu tych czterech tygodni musimy przygotować dziewięć lekcji, cztery zadania pisemne (written assignment) i dwa zadania domowe. Nie ma większej radości niż dostać zadanie pisemne do poprawy po lekcji, która poszła bardzo tak sobie, a tu w kolejce czeka nowy. Często przeżywa się dramat, zupełnie niepotrzebnie. Najczęściej chodzi o poprawę jakichś małych rzeczy, nikt nie nakazuje pisać całego zadania od zera. Ja załamałem się widząc, że muszę poprawić, a tu okazało się, że cała sprawa zajęła mi około TRZECH minut – chodziło o zaznaczenie akcentów.

Na moim kursie prawie każdy z nas miał moment załamania.

Że chyba nie da rady, że wyjdzie i nie wróci, bo to nie ma sensu. Warto szybko zrozumieć, że gramy w jednej drużynie, sukces jednej osoby nie wpływa na szanse drugiej, nie należy się do nikogo porównywać, bo można dostać depresji, więc w grupie siła i należy sobie pomagać – ostatecznie wszyscy daliśmy radę.

W pierwszej połowie kursu uczyliśmy bardzo słabą grupę A2, w której nic nikomu nie wychodziło, ani językowo, ani ‘emocjonalnie’. Uczniowie nie chcieli ze sobą rozmawiać, co chwilę któryś wychodził odebrać telefon, odpowiedzi do najłatwiejszych ćwiczeń udzielali całkowicie źle, co chwilę dryfowali w polski, nierzadko z umiarkowanie miłymi komentarzami – wtedy zazdrościłem tym, którzy ich nie rozumieli. Była to mordęga, która sprawiała, że uczyć szliśmy ze łzami w oczach – bo i tak się nie uda, po co się starać?

Gdy po dwóch tygodniach zamieniliśmy się z drugą grupą kursantów i uczyliśmy poziom B2, nagle dostaliśmy wiatru w żagle. Ludzie byli cudowni, z dużym poczuciem humoru, ciekawe osobowości, które nie miały większych problemów z ćwiczeniami. Za to druga grupa zaczęła chodzić taka jakaś przygaszona. Nie są to warunki idealne, ale niestety, w życiu częściej miałem takie grupy jak ta pierwsza niż druga, więc na dłuższą metę było to dość cenne doświadczenie, chociaż niekoniecznie je polecam.

W miesiąc po zakończeniu kursu rozpocząłem pracę w Gruzji.

Był to październik 2011 roku. Pierwszy raz Kaukaz odwiedziłem w 2006 roku i zakochałem się w tej wybitnie specyficznej części świata. Gdy kilka lat później dowiedziałem się, że gruzińskie ministerstwo edukacji zatrudnia obcokrajowców do pracy w szkołach publicznych, zamarzyło mi się dołączenie do tego programu. Była to moja główna motywacja podczas robienia CELTY. W Gruzji przeuczyłem trzy semestry i ogólnie wspominam je bardzo dobrze. Do tego stopnia, że czasem aż kusi mnie, żeby wrócić.

Czy dostałbym tę pracę bez CELTY?

Może.

Czy wówczas dałbym sobie w niej radę?

Na pewno nie.

Uczyłem też w Chinach, Moskwie i Kazachstanie

Potem mój szlak wiódł przez Chiny (prawie trzy lata), Moskwę (półtora roku), chwilę w Polsce, a za kilkanaście dni zakończę drugi semestr uczenia w Kazachstanie. Po CELCIE ukończyłem jeszcze kilka kursów, ale już żaden nie zrobił na mnie takiego wrażenia i na żadnym nie zostawiłem tyle potu i łez.

8 rzeczy, które warto wiedzieć przed rozpoczęciem kursu:

1. Na CELCIE nie obowiązuje dress code. Jakieś zasady zdrowego rozsądku należy zachować i może niekoniecznie przychodzić w mankini w stylu Borata, ale t-shirt z logiem Pearl Jamu spokojnie można nosić. Odkrycie tego było wielką ulgą w sierpniowe upały – pierwszego dnia wszyscy przyszliśmy wystrojeni, jak na rozmowę do szklanego wieżowca, żeby odkryć, że nasi tutorzy są na luzie.

2.  Jeżeli w czasie kursu możecie mieć dostęp do prywatnej drukarki, wasze życie będzie znacznie prostsze.

3.  Jest to kwestia trochę osobowościowa, ale uważam, że jeszcze zanim się kurs zacznie, dobrze mieć gotowe teczki, pisaki, ołówki, długopisy, przekładki, segregatory, nożyczki, koszulki, spinacze, a może nawet i zszywacz. Większość materiałów znajdziecie w szkole, ale lepiej mieć własne i sprawdzone, a nie wracać do czasów podstawówki i „KTO MA ZIELONY??? ZIELONY MI POTRZEBNY!!!”.

4.  Jeżeli robicie CELTĘ nie w miejscu zamieszkania i musicie wynająć pokój/mieszkanie, to warto dopłacić za coś w odległości spacerowej od miejsca, w którym będziecie robić kurs. Owszem, często są one w centrach drogich miast, ale szybko docenicie zaoszczędzony na dojazdach czas.

5.  Jeżeli kurs wam dobrze idzie i macie czas, możecie rozpocząć aplikowanie do wymarzonych krajów i szkół. Znane są przypadki, że ktoś dostał pracę będąc w połowie kursu, oczywiście warunkowo, że go ukończy.

6. Świat rządzi się różnymi kalendarzami i jeżeli chcesz zrobić CELTĘ, a potem gdzieś wyjechać, to upewnij się, że są jakieś szanse, że dostaniesz tam wtedy pracę. Uważa się, że główny szał rekrutacji jest od marca do czerwca, potem pojawia się trochę ofert we wrześniu, potem w styczniu. Jeżeli zrobisz CELTĘ np. w lutym, to możesz pracy szukać nieco dłużej niż w np. kwietniu. Chociaż różne kraje mają różne kalendarze, więc dobrze wcześniej sobie sprawdzić, że np. Birma zaczyna rok szkolny 1 czerwca.

7. CELTA koncentruje się na uczeniu dorosłych, a współcześnie największym rynkiem są dzieci. Jeżeli ktoś organicznie nienawidzi młodzieży (w tym poniżej dziesiątego roku życia), to powinien się zastanowić, czy na pewno chce zajmować się uczeniem. Szanse, że będzie się pracowało tylko z dorosłymi są praktycznie zerowe.

8. Istnieje pewna konfuzja z rozwinięciem nazwy kursu – za moich czasów oznaczało to Certificate in English Language Teaching to Adults. Obecnie oficjalna strona Cambridge głosi Certificate in Teaching English to Speakers of Other Languages, ale w wielu miejscach obowiązuje stare nazewnictwo. Myślę, że wynika to z tego, że CELTA jest dobrym znakiem towarowym, ale w kontekście tego, że potem pracuje się głównie z dziećmi, to postanowili usunąć dorosłych, a podkreślić uczenie.

Jeśli chcecie się dowiedzieć więcej na temat uczenia na świecie, zapraszamy do naszej grupy: Nauczyciele angielskiego (i nie tylko) za granicą

Inne artykuły z cyklu o uczeniu za granicą:

ZRÓB CELTĘ I ZWIEDZAJ ŚWIAT!

JAK ZROBIĆ CELTĘ BEZ STRESU? 

Uczę niemieckiego w Meksyku (Magdalena Surowiec)

O uczeniu angielskiego w Brazylii, futbolu, stekach oraz mrożonym piwie opowiada Mariusz Korus

Wyjazd do Meksyku to najcudowniejsze, co mnie spotkało! (Gabriela Głogowska)

O tym jak uczyłam angielskiego w Wietnamie

Jak zostałam nauczycielką muzyki w Emiratach (Magda Marcinkowska)

Siedem powodów, żeby pozbyć się kompleksu non-native speakera

Jak znaleźć pierwszą pracę jako nauczyciel angielskiego za granicą?

Jak znalazłam pracę w szkole językowej w Wietnamie

O tym jak uczyłam angielskiego w Arabii Saudyjskiej

[mc4wp_form id=”497″]

error: Treść jest chroniona !!