Heraklejska zasada, że wszystko płynie jest łatwiej dostrzegalna w podróży. Przez ostatnich dziesięć lat mieszkaliśmy z Saqibem w siedmiu krajach. Tymczasowość uodporniła nas na zaskakujące zwroty akcji. Zbiegi nieprzychylnych okoliczności przyjmujemy ze spokojem, bo mamy pewność, że wkrótce przeminą. Poza tym niejednokrotnie pozornie niekorzystne wydarzenia, z czasem okazywały się łaskawym zrządzeniem losu. Tym, którzy właśnie przewrócili oczami myśląc: „ Cóż za pustosłowie!”, dam przykład sprzed roku, kiedy to starałam się o pracę w dwóch szkołach. W jednej dostałam, w drugiej nie. Dwa tygodnie temu, szkoła, w której nie dostałam pracy została zamknięta. A ta, gdzie pracuję, póki co działa i ma się dobrze (odpukać!). Podobnych sytuacji przydarzyło nam się zaskakująco wiele. Życie to przypływy i odpływy, z takim nastawieniem podchodzimy do dzisiejszej rzeczywistości. W tekście opisałam kilka pandemicznych restrykcji, które nie były nam do końca obce, bo w nieco innej formie zetknęliśmy się z nimi mieszkając w Azji i Afryce.
Zakaz wychodzenia
W Afryce nie istnieje koncepcja spacerowania. Z puntu A do punktu B przemieszcza się w konkretnym celu, po którego osiągnięciu wraca się do domu. Bezcelowe szwendanie jest niepraktyczne, a także niebezpieczne. Gdy z usianego parkami Hanoi przeprowadziliśmy się do Tanzanii, od razu zaczęłam szukać tam miejsca na spacery. Na próżno. Nie znalazłam ani parków ani nawet skwerów. Spacerowanie po ulicach i plażach, natomiast, wiązało się z ryzykiem napadu rabunkowego. Zwłaszcza po zmroku. Z braku innych możliwości przechadzaliśmy się po dachu naszego budynku oraz strzeżonym parkingu należącym do pięciogwiazdkowego hotelu. Tutaj możecie przczytać o naszym spontanicznym ślubie w Tanzanii, jest to jeden z najpopularniejszych tekstó na naszym blogu.
Na wyspie Wiktorii w Nigerii naszego budynku strzegło pięciu ochroniarzy uzbrojonych w broń palną. Gdy pewnego razu zamiast wziąć taksówkę, postanowiliśmy przespacerować się do oddalonej o dziesięć minut restauracji, zostaliśmy napadnięci. Od tamtej pory zrezygnowaliśmy z przechadzek. Choć wcześniej nie przepadałam za oglądaniem seriali, w końcu miałąm okazję nadgonić netflixowe zaległości. W Nigerii wychodziliśmy z domu znacznie rzadziej niż podczas tegorocznej pandemii.
Obowiązek noszenia maseczki
W Wietnamie trzy lata jeździłam rowerem i skuterem w maseczce. Już wtedy weszło mi to w krew. Jeśli interesuje Was jak znalazłam pracę w Wietnamie, przeczytajcie ten arytkuł. W Arabii Saudyjskiej nie musiałam co prawda zasłaniać twarzy ani włosów, ale za to noszenie abai (cienkiego płaszczyka narzucanego na ubranie) było obowiązkowe. Dopiero po kilku tygodniach trochę się przyzwyczaiłam. Powiecie, że abaja i maseczka, to nie to samo. I tak, i nie. Główne podobieństwo jest takie, że za niezałożenie jednej z tych rzeczy w miejscu publicznym groziły poważne konsekwencje. Musiałam wyrobić nawyk pamiętania o abai przed wyjściem z domu, a i tak zdarzały mi się wpadki. Raz po ponad dwóch latach w Arabii wybrałam się do pracy bez abai, zorientowałam się dopiero, gdy nasz biurowy ochroniarz zagroził mi, że zaraz wezwie policję. O naszym życiu w Arabii Saudyjskiej napisałam tutaj.
Przebywanie z drugą połówką przez 24 godziny na dobę
Pracujemy na krótkich kontraktach, między którymi mamy kilkumiesięczne przerwy. Jesteśmy wtedy obydwoje bezrobotni i nie mamy pojęcia, co będzie dalej. Takie potencjalnie stresogenne okoliczności są nieodłączną częścią naszego stylu życia. Przeciętnie co dwa lata, znajdujemy się w takiej kwarantanno-podobnej sytuacji. Nie jesteśmy uziemieni w domu, bo go nie mamy. Wraz z kontraktem tracimy mieszkanie i do czasu podpisania kolejnego stajemy się koczownikami. Z wizytą u rodziny, zanjomych, czy w hotelach, nie zmienia to faktu, że nieustannie przebywamy razem.
Kontakty z rodziną oraz praca online
Leci mi dwunasty rok poza Europą, więc jestem przyzwyczajona do długich rozmów z rodziną i znajomymi przez internet. Na samym początku był to Skype, od kilku lat Whatsapp, a jeśli ktoś go nie ma – Messenger. Zoom nadal ograniczam do kontaktów służbowych, w moim wypadku udzielania lekcji angielskiego.
Pod koniec lutego, gdy zamknięto szkoły w Bahrajnie i musiałam przerzucić się na uczenie online, na samą myśl włos mi się jeżył na głowie. Błyskawicznie okazało się jednak, że taka forma uczenia odpowiada mi równie dobrze, jak tradycyjna. Dla pracującego w telekomunikacji Saqiba, przestawienie się na pracę zdalną było jeszcze prostsze. Choć teraz to on bardziej tęskni za powrotem do biura, głównym powodem jest znajdujący się tam stół do ping ponga. Jak na razie wszystko wskazuje na to, że zagra dopiero w grudniu. Ja liczę na to, że wrócę do klasy we wrześniu lub październiku. Lecz chodzą głosy, że szkoły w Bahrajnie mogą pozostać zamknięte nawet do stycznia 2021. Więcej o kraju, w którym akurat mieszkamy znajdziecie tutaj.
Na razie końca restrykcji nie widać
Choć w Bahrajnie temperatura sięga już czterdziestu pięciu stopni, koronawirus szaleje w najlepsze. Mamy od 400 do 700 nowych przypadk ow dziennie. Nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie restrykcje zostały złagodzone. Nadal musimy nosić maseczki, w których w upale ciężko się oddycha. Nie pozostaje nam nic innego, jak skupiać się na pozytywnych aspektach obecnej sytuacji. A jest ich sporo!
Dzięki pandemii wreszcie zaczęłam piec chleb na zakwasie. Polskiego pieczywa zawsze najbardziej mi brakowało za granicą.(Przepis na zakwas, przepis na chleb). Ostatnio moja koleżanka Sadeemka opublikowała na blogu niezawodny przepis na roti, który doskonale nadaje się także do robienia aloo paratha (indyjskich i pakistańskich placków nadziewanych ziemniakami). Link do przepisu na aloo paratha tutaj. Zamknięte kawiarnie i restauracje wychodzą nam tylko na zdrowie!
A Was czego nauczyło życie w czasach zarazy?