• Menu
  • Menu
O podróżach i o tym że życie jest szukaniem.

O podróżach i o tym że życie jest szukaniem

Ostatnio mieliśmy przyjemność pojawić się w audycji „Za horyzontem” prowadzonej przez Beatę Tomanek w Radiu Katowice. Rozmawiamy o życiu na walizkach i o tym, że nie należy bać się szukać do skutku aż znajdzie się właściwą drogę oraz właściwego partnera do podróży przez życie.

Możecie posłuchać (uwaga! dużo się śmieję) albo przeczytać, bo z myślą o moim Dziadku, który niestety stracił słuch, skrzętnie zapisałam całe 30 minut. Zapraszamy!

Beata Tomanek: Dzień dobry Państwu przed mikrofonem Beata Tomanek. Witam wszystkich słuchaczy Radia Katowice. Dzisiaj przed nami niezwykła podróż, bo też niezwykli goście są dzisiaj razem ze mną w studiu: Hanka Loch i Saqib Ali. No to już zdradza, że będzie to taka podróż międzynarodowa i to prawdę mówiąc po połowie świata. Zwiedzimy wiele krajów, nawet nie wiem, czy wystarczy nam dzisiaj czasu, aby tak przynajmniej skoczyć do każdego z nich. Obawiam się, że nie.

Saqib i Hanka to międzynarodowe małżeństwo, już małżeństwo. Może zacznijmy od tego, że jak to jest, że Polka rodem ze Śląska spotyka Pakistańczyka gdzieś w świecie i zakochuje się, bo chyba taki był początek, prawda?

Hanka: Dzień dobry Państwu. To jest trochę skomplikowana historia. Chciałam uczyć angielskiego za granicą, więc zrobiłam certyfikat. Potem wyjechałam do Indii z myślą o tym, że tam sobie popodróżuję przez pół roku, a potem pojadę do Chin uczyć angielskiego. Ale w Indiach znalazłam psa ulicznego, który nie umiał chodzić, więc go przygarnęłam. No i potem się z nim nie dało już pojechać do Chin, bo musiałby tam przejść trzymiesięczną kwarantannę, a ja się tego trochę obawiałam. Znalazłam w Internecie informację, że do Wietnamu pies wjedzie bez żadnego problemu. Padło na Wietnam. Więc tak naprawdę to mój pies, który nazywa się Bobo i aktualnie mieszka z rodzicami w Polsce, zabrał mnie do Wietnamu. Tam spotkałam Saqiba, który był w Hanoi na kontrakcie i nikogo nie znał. Nie chciałam się z nim spotkać, bo miałam w głowie różne wyobrażenia na temat Pakistanu. Starałam się tego uniknąć, ale on do mnie wydzwaniał. Stwierdziłam, że pójdę się z nim spotkać, żeby po prostu mu powiedzieć, żeby przestał do mnie dzwonić. (śmiech)

B. T: Ale jaki to był przypadek. Jak spotkaliście się?

H: A to jest kolejna historia. Kiedy podróżowałam samotnie po Azji, w autobusie z Sajgonu do Kambodży spotkałam dziewczynę z Brazylii. Andżelika, bo tak się nazywała, mieszkała kiedyś w Pakistanie, a jej mąż był tam przez trzy lata szefem Saqiba. Andżelika i jej mąż Alvaro przenieśli się potem do Hanoi, no i tak się poznaliśmy. Śmieszne, że nie poznałam jej wcale w Hanoi, tylko właśnie w autobusie do Kambodży. No i Andżelika nas ze sobą poznała, to znaczy wymieniła nasze numery telefonów.

O podróżach i o tym że życie jest szukaniem
Na górze Andżelika i ja w Angkor Wat w Kambodży. Na dole Bobo, mój uliczny szczeniak, którego znalazłam w Indiach.

B.T: Ale tak was wyswatała? Bo to tak trochę wygląda. Tak sobie pomyślała: fajnego znam chłopaka …

H: No właśnie wręcz przeciwnie! Nie miała takiego zamiaru. Prawda jest taka, że nasz związek był od początku bardzo skomplikowany, bo rodzice Saqiba już go swatali, tak po pakistańsku. Kiedy się spotkaliśmy, Saqib miał już przygotowywane aranżowane małżeństwo. Więc całkowicie pokrzyżowaliśmy im szyki. Dlatego właśnie Andżelika nie chciała, żeby cokolwiek się między nami stało.

B.T: Bo wiedziała, tak?

H: Tak. Mieliśmy się spotkać tylko na kawę. Ona się potem na nas obraziła i przez dwa lata z nami nie rozmawiała. Ale teraz już znowu jesteśmy przyjaciółmi. Pogodziliśmy, kiedy wszyscy mieszkaliśmy przez jakiś czas w Dubaju. (śmiech)

B.T: Ciekwa jestem jak to wygląda od strony Saqiba?

Saqib (z angielskiego tłumaczy Hanka): Dzień dobry. Ja się po prostu w Wietnamie bardzo nudziłem, bo tam mało kto umiał mówić po angielsku, nawet Wietnamczycy, z którymi pracowałem. Nie mogłem wyjść z nikim nawet do kawiarni, więc chciałem sobie znaleźć kogoś, z kim mógłbym się czasem spotkać.

B.T: Pogadać, język poćwiczyć.

S: Tak. To był pierwszy raz w życiu, kiedy idąc na spotkanie z dziewczyną nie miałem żadnych zamiarów. Większość obcokrajowców w Wietnamie chodzi na imprezy, a ja nie pije ze względu na religię. Nie miałem znajomych, żeby po prostu pogadać. Po pracy mogłem tylko chodzić na siłownię, albo oglądać telewizję, co na dłuższą metę było nudne.

B.T: No, ale potem wydzwaniałeś?

S: Dzwoniłem trzy, cztery razy albo więcej.

H: A ja się go starałam spławić. Wszyscy znajomi mówili mi: „No nie! Z Pakistańczykiem?! W ogóle nie ma mowy! Zabraniamy ci tam iść!” A moja koleżanka z Indii, bo ja wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Indie z Pakistanem mają takie nieprzyjemne stosunki, powiedziała: „Jak tam pójdziesz i on zobaczy białą skórę, niebieskie włosy i blond włosy, to się zakocha i będziesz miała przerąbane po prostu.” (śmiech)

B.T: No i tak było. (śmiech)

H: (śmiech) No i tak było, bo jak powiedział Saqib obydwoje zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Ja zresztą nigdy nie wierzyłam, że takie rzeczy się zdarzają, zawsze ze wszystkich się wyśmiewałam. Ale tak już w życiu jest, że jak się powie, że czegoś się nie da zrobić, albo coś nie istnieje, to to się potem przytrafia. Tak się właśnie stało.

B.T: No i razem już potem wyjechaliście z Wietnamu?

H: Tak. To było w 2010 roku, potem byliśmy jeszcze jakieś dwa lata w Wietnamie. Pojechaliśmy do Tanzanii, bo Saqib jest informatykiem zajmującym się oprogramowaniami do przesyłania sygnałów w telefonach komórkowych. Jego praca jest taka z założenia, że tylko jest w jednym miejscu parę miesięcy, albo maksimum rok, dwa lata. A ja, jako nauczycielka angielskiego też mam taką pracę, że łatwo mi znaleźć…

B.T: … w każdym miejscu pracę.

Hanka: Tak, więc akurat pod tym względem dobrze się dobraliśmy, bo nie mamy problemów z przemieszczaniem się. Saqib miał wtedy kilka ofert do wyboru, ale ja bardzo chciałam jechać do Afryki. On się trochę tego obawiał, nie chciał za bardzo jechać, bo Afryka wydawała mu się taka dzika i niebezpieczna (śmiech). Ale mu mówię, przecież ty jesteś z Pakistanu, więc już …

B.T: … to już bardziej niebezpiecznego kraju nie ma, przynajmniej z naszego punktu widzenia, prawda?

Hanka: Więc pojechaliśmy.

(muzyka afrykańska)

O podróżach i o tym że życie jest szukaniem
Ten facet w pomarańczowej koszuli to nasz świadek.

BT: I w Tanzanii wzięliście ślub?

H: Tak tylko ten ślub był taki spontaniczny i to nie dlatego, że myśmy tak chcieli, tylko po prostu, żeby wziąć ślub poza granicami kraju trzeba załatwić dużo formalności. Musieliśmy dostać zezwolenie, żeby się pobrać na terenie Tanzanii i nie wiedzieliśmy, że takie zezwolenie jest ważne tylko przez tydzień. Więc pani, która nam je wręczyła mówi (to był piątek po południu): no to macie teraz czas do następnego piątku, żeby się pobrać. Szybko wszystko przygotowaliśmy. Rodzina już niestety nawet nie zdążyła dojechać, ale myśmy też nie planowali żadnego dużego ślubu, bo ja nigdy nie planowałam wychodzić za mąż, tylko tak …

B.T: Tak wyszło po prostu.

H: Zaprosiłam tylko trzy koleżanki z pracy i nawet naszym drugim świadkiem był pan pracujący w tym biurze, gdzie udzielano nam ślubu. Okazało się, że jeden świadek musi być kobietą, a drugi mężczyzną, czego nam wcześniej nie powiedziano, dlatego przyprowadziliśmy ze sobą tylko trzy dziewczyny. No i to było bardzo ciekawe doświadczenie, bo w Tanzanii za wszystko trzeba dawać łapówki. Tuż przed tym jak zaczęliśmy podpisywać te wszystkie dokumenty, pan udzielający nam ślubu chciał jeszcze od nas dodatkowo jeszcze jakieś pieniądze. Ale myśmy podeszli do tego z uśmiechem, bo to jest normalne i jak się tam mieszka to już w pewnym momencie to w ogóle nie dziwi.

B.T: Ciekawa jestem czy jak wyjeżdżałeś z Pakistanu to przypuszczałeś, że będziesz od tego momentu podróżować po całym świecie.

S: Nie przypuszczałem, ale moja babcia wróżyła z ręki i jak byłem dzieckiem, wywróżyła mi, że będę podróżował. Nie uwierzyłem jej, bo nigdy wtedy jeszcze nie wyjechałem nawet poza granice Pakistanu i tylko byłem w jednym czy dwóch innych pakistańskich miastach. A potem wróżba babci się sprawdziła. Po raz pierwszy wyjechałem do Singapuru i jak spotkałem Hankę, to byłem akurat na wielomiesięcznym kontrakcie w Hanoi. Kiedy wyjeżdżałem z Pakistanu, myślałem, że albo zostanę na stałe w Singapurze, albo po jakimś czasie wrócę do Pakistanu.

B.T: Łatwo jest wyjechać z Pakistanu?

H: To zależy. Jeśli wyjeżdża się do pracy, to jego firma załatwia wszystkie zezwolenia, więc wtedy nie jest to takie trudne i wielu Pakistańczyków wbrew pozorom pracuje w wielu krajach za granicą. Głównie jako informatycy, bo oni są z tego znani. Jeżeli natomiast chodzi o podróże, to jest to znacznie bardziej skomplikowane, bo jego paszport jest drugim najgorszym paszportem na świecie, drugim po Afganistanie. Bez wizy może wjechać tylko do dwudziestu pięciu krajów, a to są takie kraje, o których ja nawet nie słyszałam, małe wysepki na Karaibach. Teraz już na szczęście zaczynają wprowadzać wizy przez internet i dlatego ostatnio udało mu się wjechać bez problemu do Birmy, albo na przykład do Malezji. Nawet fakt, że już prawie od pięciu lat jesteśmy małżeństwem też niczego nie zmienia, bo za każdym razem jak nawet chcemy razem wjechać do Polski to on musi dostawać wizę. Jest to czasem skomplikowane, bo na przykład w Tanzanii nie było polskiego konsulatu, więc musieliśmy wysyłać dokumenty do Kenii. Zawsze jest zabawa z tymi wizami i często jak podróżujemy to przez przypadek lądujemy w krajach, w których nawet nie zamierzaliśmy, bo akurat tam się da z Saqibem wjechać. Ale to też jest dobra przygoda.

B.T: Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, taka nieprzewidywalność losu.

(muzyka)

O podróżach i o tym że życie jest szukaniem
Nasza ulubiona sprzedawczyni owoców w Cotonou w Beninie.

B.T: Prawdę mówiąc żyjecie nieustająco na walizkach. Teraz też. Wiem, że jesteście w drodze do Beninu.

H: Tak, jesteśmy w drodze do Beninu, a nasze spakowane rzeczy są nadal w Nigerii i tam na nas czekają już od czerwca, bo wtedy skończył się kontrakt Saqiba. Przeprowadziłam się do Nigerii kilka miesięcy wcześniej, bo myśleliśmy, że tam zostaniemy na następy rok. Ale nagle się jak zwykle wszystko pozmieniało, więc musieliśmy wszystko spakować, czyli 200 kg rzeczy to jest wszystko, co mamy, cztery duże kartony. Nie wiedzieliśmy gdzie dalej pojedziemy, ale tak się zabawnie złożyło, że Benin graniczy z Nigerią, więc teraz będzie można samochodem przesłać wszystko do nas, do naszego nowego kraju.

B.T: Benin jest małym krajem w Afryce Zachodniej nad Zatoką Gwinejską. Jest prawie trzy razy mniejszy od Polski.

H: Tak tylko dziesięć milionów ludzi z tego, co się orientowałam.

B.T: Tylko 70 osób na kilometr kwadratowy, ale uchodzi za kraj niebezpieczny.

H: Z tego co ja słyszałam, to uchodzi za bardzo bezpieczny.

B.T: Jak na afrykańskie warunki, to tak.

H: Nigeria, w której mieszkaliśmy poprzednio, jest na trzynastym miejscu najniebezpieczniejszych krajów na świecie. Na przykład Pakistan jest na jedenastym, a na pierwszym jest Afganistan albo w tej chwili już Syria. Benin z tego co się orientowaliśmy ma dość stabilną demokrację i uchodzi za taki fajniejszy kraj do mieszkania i bezpieczniejszy. Zobaczymy, co to znaczy, bo w Afryce są inne kryteria, często zdarzają się napady na ulicach. Na przykład w Tanzanii ani w Nigerii, nie można było chodzić po ulicy po zachodzie słońca, bo …

B.T: Po prostu jest niebezpiecznie.

H: Ale w Nigerii miało być bardzo niebezpiecznie, a ja się wcale tam tak nie czułam. Może dlatego, że mieszkaliśmy na wyspie Wiktorii, gdzie jest bardzo dużo zagranicznych firm.  Obcokrajowcy właśnie tam mieszkają, więc wyspa uchodzi za dość bezpieczną. Tylko raz próbowali nas napaść, ale się nie daliśmy i ich przepędziliśmy, bo już wiemy na ile sobie możemy pozwolić. Jak ktoś nie ma broni, a oni nie mieli i byli chyba nieco pijani. Podjechali do nas motorem, zeszli z motoru i chcieli zabrać Saqibowi portfel i telefon, ale ich przepędziliśmy. Zaczęliśmy krzyczeć. Bo w Afryce niestety, że jak się krzyknie „złodziej”, to tłum ludzi zacznie za nim biec.

B.T: Jest taka solidarność społeczna.

H: To się niestety często kończy śmiercią napadającego

B.T: Przynajmniej są jakieś takie wyraźne sankcje.

H: No to jest inny świat. (śmiech)

(muzyka hinduska z bollywood)

B.T: Kto się łatwiej z was adaptuje do nowych warunków:

S: Chyba obydwoje się tak samo adaptujemy. Dla mnie jest trudniej z jedzeniem, bo muzułmanie jedzą tylko mięso „halal”, to tak jak koszerne dla Żydów. Ono musi być w odpowiedni sposób zabite i przygotowane. Największy problem był w Wietnamie, gdzie nie byłem w stanie skosztować miejscowego jedzenia. W Tanzanii społeczeństwo jest mieszane, więc nie było problemu. Tak samo w Nigerii czy na Bliskim Wschodzie.

H: Ponieważ w pewnym momencie zostałam wegetarianką, Saqib też już nie je dużo mięsa, tylko czasem. Z innymi rzeczami nie ma problemu. W gruncie rzeczy wszystko jest bardzo łatwe, jak się nie ma ze sobą dużo rzeczy, to się łatwo przemieszcza. Potem to jest tylko kwestia znalezienia fajnego mieszkania, założenia konta w banku, załatwia się jeszcze kilka formalności i spotyka się nowych znajomych.

B.T: Ludzie na całym świecie są tacy sami, tak? Otwarci, serdeczni, życzliwi.

H: Tak naprawdę. Jak się tam przeprowadzałam do Arabii Saudyjskiej, to słyszałam jakieś potworne historie, że ludzie są okropni. Nawet moi uczniowie z Emiratów w Abu Zabi, którzy akurat nie byli najsympatyczniejsi, mówili mi, że uczniowie w Arabii to mi dopiero dadzą popalić. Ale okazało się, że wcale nie. W Arabii oczywiście uczyłam same kobiety, bo tam jest segregacja. Urocze dziewczyny, wiele z nich jest niezależnych, chodzą na uniwersytety, otwierają sobie własne biznesy, na przykład salony kosmetyczne, albo zostają projektantkami mody. Ale są też takie, które chcą zostać prawnikami, w tej chwili jeszcze nie jest tak łatwo kobiecie zostać prawnikiem, ale to już się zmienia. Uważam, że wszyscy ludzie na całym świecie są bardzo serdeczni i otwarci, tylko trzeba podejść z takim samym nastawieniem. Jak pojedziemy i będziemy się czegoś obawiać, albo mamy jakieś wcześniej wyrobione opinie…

B.T: Myślenie stereotypami nie ułatwia podróży. My mówimy, że życie jest podróżą, taka ładna metafora, ale może bliższe prawdy jest to, co ty piszesz na swoim blogu, a mianowicie, że życie jest szukaniem. Nie należy bać się szukać do skutku aż się znajdzie właściwą drogę, właściwego człowieka na swojej drodze. Wasze życie pokazuje, że istotnie tak jest.

H: Tak i nie należy się szybko zniechęcać, bo to nam zajęło trochę czasu. Szukałam bardzo długo, bo zanim pojechałam do Azji, to mieszkałam w kilku krajach w Europie. Najpierw pojechałam do Niemiec na rok, potem studiowałam w Walii, potem byłam w Brukseli na stażu. Ale w Europie coś mi nie pasowało. W Azji od razu poczułam się jak u siebie. Nie wiem, czy ja mam jakąś przeszłość w poprzednim wcieleniu (śmiech).

B.T: To bardzo prawdopodobne. Zwłaszcza, że szukałaś też pracy i nie mogłaś się odnaleźć w tym, co sobie wymyśliłaś na początku, prawda?

H: Próbowałam kilku różnych zawodów i jakoś nic mi się nie podobało.

B.T: Studiowałaś i w Polsce i za granicą.

H: Tak, studiowałam filologię klasyczną i to mi się bardzo podobało przez trzy lata, ale w pewnym momencie stwierdziłam, że czas na zmianę, bo nie wiedziałam, co mam dalej robić ze sobą. Potem studiowałam zarządzanie dziedzictwem kulturowym w Walii, to też były ciekawe studia, ale zarządzanie jakoś też do mnie nie pasowało. Nigdy nie lubiłam chodzić do szkoły, zawsze wagarowałam zresztą rodzice o tym wiedzieli, bo czasem mi pomagali pisząc usprawiedliwienia. Nie mogłam się odnaleźć i potem, kiedy poczułam, że chciałabym zostać nauczycielką angielskiego, to wszyscy się zdziwili i ja też. (śmiech)

B.T: Że jednak szkoła.

H: Uczenie w szkołach językowych jest pewnie trochę inne. Poza tym teraz system szkolnictwa się zmienia. Wiem, bo moja sąsiadką w Arabii Saudyjskiej, zresztą z Libanu, była nauczycielką w szkole podstawowej. Sposób w jaki prowadziła zajęcia był niesamowity, więc stwierdziłam, że może nawet mogłabym zostać nauczycielką w szkole, jeśli trafiłabym do instytucji, która promuje kreatywne podejście.

B.T: Na razie tak podróżujecie trochę przypadkowo, poddajecie się nurtowi życia, ale czy są takie kraje, które chcielibyście zobaczyć. Takie miejsca, które chcielibyście sprawdzić czy są tak magiczne, jak o nich mówią.

H: Wybieramy się do USA, bo jak mieszkaliśmy w Arabii, to dostaliśmy wizy. Arabia z Ameryką mają tak dobre stosunki, że tam wizy dostaje się od ręki. Wcześniej nigdy nie chcieliśmy jechać do USA, ale teraz myślimy, że jest kilka miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć. Tak mówię, bo już te wizy mamy dwa lata, ale jeszcze się jakoś nie wybraliśmy. W przyszłym roku na pewno to zrobimy, bo już postanowiliśmy. No i na pewno Peru. Teraz moja koleżanka tam pojechała, zresztą też ciekawa historia, bo się trochę zainspirowała tym, że wyjechałam i wszystko rzuciłam ileś tam lat temu.

B.T: Zrobiła to samo, tak?

H: Tak. I jest teraz bardzo szczęśliwa. Jest od trzech miesięcy w Peru i mam nadzieję, że wszystko jej się dobrze ułoży. Na razie się bardzo dobrze układa. Robi, to co lubi. Gra w zespole, śpiewa piosenki

B.T: Peruwiańskie.

H: W różnych językach.

B.T: A Twoje marzenia podróżnicze?

H: Na pewno niedługo skoczymy do RPA. No i Australia i Nowa Zelandia. Jeszcze jest taka sprawa, że jednym z moich ulubionych krajów są Indie, ale Saqib ze swoim paszportem nie może tam pojechać. Już kiedyś podróżowałam po Indiach sześć miesięcy i chciałabym go tam zabrać. Zresztą jego rodzina pochodzi z Indii z Shimli. Byłam już w Shimli, a on nie. Widziałam miejsce, w którym jego dziadek mieszkał zanim się przeprowadzili do Pakistanu. To znaczy uciekali właściwie, bo to wtedy tak się działo. Nie mieli wyboru.

B.T: A w Pakistanie byłaś? Poznałaś swoich teściów?

H: W Pakistanie jeszcze nie byłam, ale wybieramy się w czerwcu przyszłego roku, gdzieś tak czerwiec, lipiec, żeby było cieplej, bo Saqib jest z Islamabadu. Rodziców Saqiba nie znam, rozmawiałam tylko przez telefon. Taka rozmowa „Cześć! Jak się masz”.

B.T: Kurtuazyjna.

H: Tak, No bo ja nie znam jeszcze urdu, a jego rodzice po angielsku też tak troszkę tylko, więc myślę, że jak się spotkamy twarzą w twarz to będzie łatwiej nawiązać …

B.T: Jakieś bliższe kontakty, serdeczniejsze.

H: Ale znam wielu jego przyjaciół. Też podróżują, bo pracują w tej samej dziedzinie co on, więc się już w kilku krajach spotkaliśmy. Pakistańczycy to w ogóle są bardzo otwarci, sympatyczni, ciepli ludzie. Chciałabym to powiedzieć, bo sama miałam w głowie stereotypy, a teraz …

B.T: Życie je zweryfikowało.

H: Jak się jest w potrzebie to pakistańscy przyjaciele na pewno przyjdą i pomogą bez mrugnięcia okiem.

B.T: Wspaniale mieć takich właśnie ludzi blisko siebie, przyjaznych, otwartych, ciekawych. Hanka i Saqib to moi dzisiejsi goście. Można ich spotkać podróżując po świecie, również po świecie tym wirtualnym.

Nasze najpopularniejsze teksty:

Nasz spontaniczny ślub w Tanzanii

Jak znalazłam pracę w szkole językowej w Wietnamie

Osiem najczęściej zadawanych pytań na temat Dubaju

Rozmowa o związkach międzykulturowych i tolerancji

[mc4wp_form id=”497″]

error: Treść jest chroniona !!