Od wielu lat fascynuje mnie Bliski Wschód, dlatego zdecydowałam się na wolontariat w obozie dla uchodźców w Jordanii. Obóz Za’atari znajduje się 10 kilometrów od granicy z Syrią. Aktualnie zamieszkuje go około 80 000 syryjskich uchodźców, z czego połowa to dzieci (więcej o Za’atari Refugee Camp).
Trzytygodniowy wolontariat
Na początku było trochę chaotycznie, bo przez kilka dni musiałam czekać na zezwolenie na wjazd do obozu. Kiedy je już odstałam, mój dzień wyglądał tak: o siódmej rano busik zabierał mnie z Ammanu do obozu Za’atari. Od 9:00 do 16:00 pracowałam w szpitalu zarządzanym przez Jordan Health Aid Society International we współpracy z Polską Pomocą (Polish Aid). Byłam tam jedyną Polką. Ze względu na barierę językową (większość uchodźców nie zna angielskiego) w obozie pracują głównie lekarze z Jordanii i Syrii.
Co należało do moich obowiązków?
Wraz z moją rówieśniczką, młodą lekarką, Ghofran głównie przyjmowałyśmy pacjentów skarżących się na przeziębienia, bóle głowy, gardła, wysypki, ale czasem pomagałyśmy też przy cięższych przypadkach na oddziale ostrym. Ze względu na barierę językową samodzielnie nie byłam w stanie zebrać wyczerpującego wywiadu lekarskiego. Na szczęście inni lekarze chętnie mi pomagali tłumacząc z arabskiego na angielski.
Oprócz szpitala pomagałam też w Poradni Zdrowia Kobiety i Życia Rodzinnego, gdzie miałam przyjemność pracować z pierwszą położną Jordanii – Munirą Sha’ban, zwaną przez wszystkich Mamą Munirą (więcej na jej temat tutaj). Syryjki przychodziły do poradni na kontrolę z noworodkami albo po antykoncepcję.
Ponieważ większość kobiet w wieku 20-25 lat miała już powyżej pięciorga dzieci, możliwość kolejnej ciąży była dla nich źródłem ogromnego stresu. Jednak antykoncepcja przynosiła największą ulgę kobietom po czterdziestce, które nie chciały już mieć więcej dzieci.
Oprócz tego przygotowywałyśmy piętnastoletnie dziewczyny, które wkrótce wychodziły za mąż, do życia po ślubie. Udzielałyśmy im informacji na temat antykoncepcji, stosunków płciowych, fizjologii ciąży oraz opieki nad noworodkiem. Czasem przychodziły do nas kobiety, które chciały tylko pochwalić się potomstwem, podziękować za opiekę albo zwyczajnie poplotkować.
Zdarzały się ciężkie momenty
Najbardziej wstrząsnęła mną jedna sytuacja na oddziale ostrym. Wczesnym popołudniem rodzina przywiozła 5-letnią martwą dziewczynkę ze wszystkimi znamionami śmierci (plamy opadowe, oziębienie, stężenie pośmiertne, matowe rogówki i spojówki). Rodzice liczyli na pomoc lekarską, nie byli świadomi, że ich córka nie żyła już od kilku godzin. Zdziwiło mnie, że nikt z rodziny w godzinach porannych nie sprawdził nawet, czy dziecko śpi czy może jest już głodne i należy podać śniadanie. Koledzy po fachu wyjaśnili mi, że dziecko cierpiało na nieokreśloną chorobę neurologiczną, stąd nikogo w rodzinie nie zaniepokoiło, że dziewczynka nie komunikowała, że chce jeść, tylko dłużej spała. Wielopokoleniowość wprowadza pewien chaos i zapewne przy dużej liczbie domowników można wiele spraw przeoczyć. Jednak w Europie urzędy państwowe zapewne rozpoczęłyby dochodzenie, aby sprawdzić, czy rodzice nie dopuścili się zaniedbania celowo.
Zaproszenie do domu pacjentki
Pewnego dnia dostałyśmy z Mamą Munirą zaproszenie na obiad do jednej z naszych pacjentek. Bardzo długo się wahałyśmy, ponieważ wolno nam było chodzić do domów uchodźców jedynie w celach zawodowych, czyli wizyt domowych u ciężko chorych. Jednak ta miła kobieta tyle razy wracała do naszej poradni z zaproszeniem, że ostatecznie zaryzykowałyśmy. Przekonałam się wtedy, że domy uchodźców są skromne, ale niczego im nie brakuje, a do tego są całkiem przestronne! Nie należy jednak zapominać, że obóz Za’atari jest przeludniony i wielu uchodźców mieszka w znacznie gorszych warunkach, na przykład w namiotach.
Obóz jest świetnie zorganizowany
Na terenie obozu znajdowały się rozmaite szpitale, w tym polowe i wielospecjalistyczne. Obóz był prawie samowystarczalny, z wyjątkiem pełnej diagnostyki obrazowej. Nie była dostępna tomografia komputerowa ani rezonans magnetyczny. Stąd, w razie konieczności, pacjentom zapewniany był transport do pobliskiego szpitala uniwersyteckiego poza obozem.
Za’atari Refugee Camp ma własną farmę solarną, studnię i sortownię papieru finansowaną przez australijską organizację. Uchodźcy mają zapewnioną darmową opiekę medyczną, w tym wszystkie leki, ubrania dla dzieci i edukację. Dla szczególnie uzdolnionych istnieje możliwość podjęcia studiów na jordańskich uniwersytetach poza obozem. Mieszkańcy Za’atari pracują na terenie obozu i odprowadzają podatki w Jordanii, większość trudni się handlem na suqu (targu).
Główną ulicę w obozie, ze względu na znajdujący się tam francuski szpital (i pierwszy), nazwano żartobliwie Champs Elysees. Oficjalna nazwa to Suq Street, czyli ulica targowa. Można tam kupić wszystko, od przypraw po abaję (długi płaszcz narzucany przez muzułmanki na ubranie), pójść do fryzjera, na herbatę lub zapalić sziszę. Podobnie jak w zwykłym muzułmańskim mieście, w obozie pięć razy dziennie z minaretów rozbrzmiewa wezwanie muezzina do modlitwy.
Wielu Syryjczyków nielegalnie opuszcza teren obozu, żeby podjąć lepiej płatną pracę na przykład w Ammanie. Do obozu wracają po darmowe leki czy przydział żywności i odzieży. Oficjalnie nie wolno opuszczać obozu (poza szczególnymi okolicznościami), gdyż może się to skończyć nawet deportacją z Jordanii. Jednak rozpowszechniona korupcja oraz spryt mieszkańców obozu umożliwiają obchodzenie niektórych zasad.
Czy było warto?
Zawód lekarza wymaga dużej elastyczności oraz empatii, żeby móc jak najlepiej dostosować się do potrzeb pacjentów. Mieszkańcy obozu mieli zupełnie inne oczekiwania niż moi dotychczasowi pacjenci, często były one spowodowane różnicami kulturowymi. Myślę, że z uwagi na ruchy migracyjne w Europie, było to bardzo wartościowe doświadczenie.
Pomimo ciężkiej sytuacji, mieszkańcy obozu byli pełni nadziei. Wierzyli, że wkrótce w Syrii będzie znowu bezpiecznie, że będą mogli wrócić i spotkać się z rodziną. Byli bardzo wdzięczni za to, że znalazły się organizacje, które im pomogły. Cieszyli się, że mogli żyć w bezpiecznym miejscu, w obozie próbowali prowadzić zwykłe życie, jakby mieszkali w normalnym miasteczku. Ich siła ducha i pozytywne nastawienie dodawały mi otuchy w chwilach zwątpienia. Wolontariat sprawił, że jeszcze bardziej doceniłam wszystko, co mam.
Kto może zostać wolontariuszem?
Potrzebni są tu wszyscy bez względu na zawód czy wykształcenie. Dla uchodźców ważny jest kontakt z drugim człowiekiem. Z pewnością bardzo cenna jest obecność wolontariuszy, którzy organizują czas dzieciom i zapewniają im jak najlepszy rozwój. Pożądana jest znajomość podstaw arabskiego. Polecam wolontariat każdemu, bo pomagając innym, pomagamy także sobie samym. Nawet krótki wolontariat w obozie uchodźców pomaga nauczyć się podchodzić do każdego dnia z wdzięcznością i większym optymizmem. Więcej na temat wolontariatów w obozie ( i nie tylko) możecie dowiedzieć się na stronie OXFAM International.
Polecamy też:
„Biała z ciapatym, ja pier****!” – tak przywitano nas w Warszawie
Rozmowa o związkach międzykulturowych i tolerancji
Nasz spontaniczny ślub w Tanzanii
Yovo i Brownie. Czy jesteśmy multi-kulti? (wpis gościnny dla portalu Polki na Obczyźnie)
Wywiad z Sadeemką, Ślązaczką, która przeszła na islam
Kwiatek w Beninie. O Polce wspierającej edukację dzieci w Afryce
Nasze życie w Arabii Saudyjskiej było interesujące, przyjemne i bezpieczne.
Osiem najczęściej zadawanych pytań na temat Dubaju.
Ja, żona innowiercy (wpis gościnny dla portalu Polki na Obczyźnie)
Ramadan w Arabii Saudyjskiej, czyli dlaczego post skutkuje przybieraniem na wadze
O podróżach i o tym że życie jest szukaniem
Jak znalazłam pracę w szkole językowej w Wietnamie
[mc4wp_form id=”497″]