„Jak zostać nauczycielem angielskiego w Azji?” – według statystyk Google w zeszłym roku było to jedno z najczęściej wyszukiwanych przeze mnie haseł. Nie mogę uwierzyć, że to już rok, odkąd dowiedzieliśmy się, że mój mąż dostał pracę jako nauczyciel przedmiotów ścisłych (Science) w brytyjskiej międzynarodowej szkole w Tajlandii. Czekało nas coś, co wielu nazwałoby pewnie przygodą życia. Dla mnie, pracującej od pięciu lat w londyńskiej korporacji jako Administrative Assistant (pomoc przy projektach, organizacja podróży służbowych i eventów), była to szansa na zaprojektowanie siebie od nowa. Szansa, która, jakimś cudownym zbiegiem okoliczności, pojawiła się właśnie wtedy, kiedy zaczynałam się już obawiać, że na dobre utknęłam w korpoklatce. Nie zrozumcie mnie źle, moja firma była fantastyczna, to tylko ja, niespokojny duch, dojrzałam w końcu do zmiany. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mogłabym robić w Azji i tak wpadłam na pomysł, aby przekwalifikować się na nauczyciela angielskiego. Był cel, więc należało brać się do działania!
Pierwsze doświadczenie w uczeniu zdobywałam w Londynie
Potrzebowałam praktyki, którą mogłabym wpisać w CV przed wyjazdem do Tajlandii. Po godzinach robiłam wolontariat, w ramach, którego przez pół roku dwa razy w tygodniu pracowałam jako asystentka nauczyciela angielskiego w IRMO – organizacji pomagającej dzieciom imigrantów z Ameryki Południowej zadomowić się w Londynie. Choć fundacja znajdowała się na drugim krańcu miasta, uwielbiałam to zajęcie. Trafiłam, bowiem pod skrzydła fantastycznego nauczyciela, Simona, który bardzo mnie zainspirował. Jego lekcje były super! Nie dość, że potrafił zapanować nad grupą (to jest to co w pracy nauczyciela jest według mnie najcięższe) to jeszcze potrafił spontanicznie dostosowywać lekcję do zainteresowań młodzieży, a grami językowymi sypał jak z rękawa, czym łatwo zaskarbił sobie sympatię uczniów.
Wkrótce po wolontariacie postanowiłam zdobyć kwalifikacje. Teoretycznie w Tajlandii można uczyć bez nich, wystarczy dyplom licencjata z jakiegokolwiek przedmiotu i „biała twarz” (sic!), ale mi zależało na tym, żeby jak najlepiej przygotować się do przyszłego zawodu. Dobra podstawa merytoryczna daje pewność siebie, a jest to coś, czego na pewno będziecie potrzebować podczas swoich pierwszych lekcji. O tym, dlaczego lepiej jest zrobić kwalifikacje i uczyć za granicą legalnie możecie przeczytać w tekście „CELTA – bo za granicę warto wziąć ze sobą więcej niż białe lico” oraz
Zdecydowałam się na kurs Trinity CertTESOL
Wybór kursu nauczycielskiego nie jest prosty, szczególnie w dobie licznych firm krzaków. Na początku rozważałam zrobienie TEFLa (Teaching English as a Foreign Language) w Tajlandii. Potem jednak okazało się, że jeśli zdobędę odpowiednie uprawnienia, mogę pracować w szkole mojego męża jako nauczycielka EAL (English as Additional Language).
Kiedy na szali stoi taka oferta w grę wchodzą tylko dwa kursy – CELTA lub Trinity CertTESOL. Wybrałam ten drugi. Zaważyła cena (895 funtów, bo CELTA to około 1495 funtów), lokalizacja i to, że poszłam na coś, co w mojej głowie miało być nieformalną pogawędką, a okazało się rozmową kwalifikacyjną, którą przeszłam pomyślnie. Kurs zrobiłam w szkole językowej St George International w Londynie, którą bardzo polecam!
Jak wygląda kurs Trinity CertTESOL?
Jest bardzo podobny do CELTY (Jak zrobić Celtę bez stresu? ). Rano teoria, po południu praktyka. Zajęcia trwają codziennie od 8:00 do 18:00. Trzeba do tego doliczyć kolejne godziny na przygotowanie zajęć w domu i papierkową robotę, której jest od groma. Przed każdymi zajęciami musicie zrobić ich szczegółowy i ogólny plan, po zajęciach napisać „hot notes” – czyli ocenić co poszło dobrze, a co nie i dlaczego. W domu piszecie do tego jeszcze „self praise” czyli szczegółową analizę swojej lekcji. Choć od pięciu lat pracowałam w Londynie i biegle mówię po angielsku, to ukończenie tego kursu kosztowało mnie bardzo wiele potu i nerwów. Jednak, z perspektywy czasu nie zawahałabym się, żeby zrobić go jeszcze raz!
Teoria na kursie składa się z zajęć z gramatyki i fonetyki, każdy z tych bloków kończy się testem. Oprócz tego do zaliczenia jest praktyka, uczycie niemal od pierwszych zajęć trzy razy w tygodniu. Zaczyna się od krótkich 20-minutowych lekcji, by w ostatnim tygodniu poprowadzić dwie 60-sięciominutowe. Przez pozostałe dni obserwuje się lekcje swoich kolegów i koleżanek lub profesjonalnych nauczycieli. Uczestnicy kursu są obserwowani, po każdej lekcji czeka ich konstruktywna krytyka trenerów, niekiedy bywa ona całkiem surowa.
Uczyliśmy dwa poziomy
Przez pierwsze dwa tygodnie moja grupa uczyła poziom B1 (Intermediate), który według mnie jest chyba najbardziej wdzięcznym poziomem do pracy. Moim trenerem był Simon. Kolejny Simon i kolejny wyśmienity nauczyciel. Każdy z nas miał w życiu wielu nauczycieli, więc naturalne jest ich porównywanie. W Polsce nigdy nie miałam dobrego nauczyciela języka angielskiego, ale na kursie spotkałam ich wielu. Jednak dopóki nie poznałam Simona Liu, o żadnym z nich nie mogłam powiedzieć, że chcę uczyć tak, jak on. Jego profesjonalizm, konstruktywne uwagi odnośnie moich lekcji, obserwacje i porady bardzo mi pomogły podczas kursu i pomagają do dziś.
W drugiej połowie kursu zmieniliśmy grupy z B1 (Intermediate) na A1 (Elementary). Jest to o tyle trudniejsze, że trzeba używać naprawdę prostego języka. Poziom blisko 15 osobowej grupy był bardzo zróżnicowany, co było dodatkowym wyzwaniem, bo na jedna lekcję trzeba było przygotować materiały na różnym poziomie trudności.
Unknown Language
Simon uczył również specjalnego bloku, którego nie ma na kursie CELTA, nazywa się on Unknown Language – a na celu ma postawienie kursantów w roli swoich przyszłych studentów. My akurat uczyliśmy się kantońskiego. Przez tydzień chodziliśmy na zajęcia z chińskiego, podczas których, nie dość, że byliśmy aktywnymi uczniami, to musieliśmy jeszcze oceniać metodologię Simona. Musieliśmy odtworzyć plan każdej jego lekcji, a na koniec oddać esej poświęconą nauczaniu języka od podstaw. Był to mój ulubiony blok na kursie, bo dzięki niemu zrozumiałam, że uczenie się języka od zera może być bardzo interesujące. Poza tym pojęłam, że nauczycielowi nie jest potrzebna znajomość języka ojczystego uczniów (L1), co więcej, czasem może ona utrudniać proces nauczania!
Learner Profile
Kolejnym dużym blokiem, którym musieliśmy zaliczyć był Learner Profile. Każdemu uczestnikowi kursu został przydzielony jeden uczeń, z którym trzeba było przeprowadzić około trzydziestominutowy wywiad. Następnie, na podstawie analizy nagranego materiału, każdy z kursantów identyfikował najważniejsze problemy językowe swojego ucznia. Analizowaliśmy i porównywaliśmy język ojczysty ucznia (L1) z angielskim. Na przykład w portugalskim nie ma krótkiego /ɪ/ – stąd bierze się przeciąganie samogłosek. W chińskim natomiast nie istnieje odmienianie czasowników przez osoby. Interesujące prawda? Potem planowaliśmy pięć indywidualnych lekcji dostosowanych do potrzeb i zainteresowań naszego ucznia. Na koniec jedną z nich musieliśmy przeprowadzić, ale nie była ona obserwowana. Moją uczennicą była dziewczyna z Brazylii, której zależało głównie na konwersacji, rozumieniu języka mówionego i słownictwie związanym z fotografią.
Prawie wszyscy zdali
Na koniec kursu mieliśmy rozmowę z przedstawicielem Trinity College odnośnie materiałów, które przygotowywaliśmy na każde zajęcia. Dopiero teraz, ucząc w szkole, widzę jak ważny i czasochłonny jest to temat! Każdy musiał również oddać do zaliczenia portfolio zawierające wszystkie prace pisemne stworzone na kursie (plany lekcji, samooceny, eseje itp.) Uzbierał się z tego całkiem pokaźny segregator.
Na 10 osób w naszej grupie 9 zdało kurs. Musicie zatem przygotować się na ciężka pracę oraz przełamać się, żeby stanąć i mówić przed dużą grupą osób, jednocześnie będąc ocenianym. A stres robi swoje! Moim największym horrorem było trzymanie się ram czasowych lekcji, bo uwielbiałam moich uczniów i rozmowy z nimi! Za atmosferę na moich lekcjach zawsze zgarniałam najwyższe noty – a o to moim zdaniem chodzi w nauce języka, musi być nauka, ale musi też być fajnie, żeby uczniom chciało się przychodzić i brać czynny udział w zajęciach.
Praca w Tajlandii
Od prawie roku pracuję jako nauczyciel EAL (English as Additional Language) w międzynarodowej szkole w której uczy również mój mąż. Miałam szczęście, bo akurat potrzebowali nowego nauczyciela. Szkoła jest nowa i cały czas się rozwija. Pracuję z dziećmi w wieku 5-6 lat. Głównie są to lekcje indywidualne lub małe grupy dla dzieci, które muszą podszkolić język. W szkole wszystkie lekcje prowadzone są po angielsku, ale część dzieci jest z rodzin, w których w ogóle nie mówi się w tym języku. Moim zdaniem jest przygotować je do tego, żeby mogły uczestniczyć w normalnych zajęciach w klasie.
Jest to duże wyzwanie, bo ani CELTA ani CertTesol nie przygotowuje do uczyenia dzieci (ale można zrobić dwutygodnowy kurs uzupełniający). Young Learners, szczególnie w Azji, jest największym rynkiem dla nauczycieli języka. Codziennie walczę planując kolejne ciekawe lekcje. Dzieci uczą się w działaniu i szybko się nudzą. Moja kreatywność musi być cały czas na najwyższym poziomie! W szkole jestem codziennie od 7:30 do 18:00. O specyfice pracy z dziećmi mogłabym napisać oddzielny artykuł. Potrzebne Wam będą niesamowite pokłady energii, ale to, co się dostaję od nich w zamian, sprawia, że mogę latać!
Planujemy zostać w Tajlandii cztery lata, może sześć. Chcę zbudować portfolio materiałów oraz nauczyć się, jak uczyć tak, żeby móc wejść do klasy i na spontanie poprowadzić fantastyczną lekcję. Początki są dla mnie trudne. Czasem bardzo. Ale najbardziej kocham w moim nowym zawodzie to, że każdego dnia uczę się czegoś nowego. Bo bycie nauczycielem, choć stresujące, jest fantastyczną podrożą, której, mam nadzieję, nigdy nie będę musiała skończyć.
Jeśli macie pytania dotyczące kursu CertTesol albo pracy w Tajlandii, piszcie w komentarzach, zapraszamy też do wpisów gościnnych. Więcej na temat uczenia na świecie, znajdziecie w grupie: Nauczyciele angielskiego (i nie tylko) za granicą
Inne artykuły z cyklu o uczeniu za granicą:
Jedziesz uczyć angielskiego do Anglii?! (Dominika Bulińska)
O uczeniu angielskiego w Brazylii, futbolu, stekach oraz mrożonym piwie opowiada Mariusz Korus
Jak zostałam nauczycielką muzyki w Emiratach (Magda Marcinkowska)
Siedem powodów, żeby pozbyć się kompleksu non-native speakera
Azja Południowo-Wschodnia skradła moje serce (Arek Bielak)
Wyjazd do Meksyku to najcudowniejsze, co mnie spotkało! (Gabriela Głogowska)
CELTA – bo za granicę warto wziąć ze sobą więcej niż białe lico (Michał Juriusz Pieróg)
Jestem magistrem anglistyki. Dlaczego zrobiłam CELTĘ w Londynie? (Patrycja Byrska)
Jak znaleźć pierwszą pracę jako nauczyciel angielskiego za granicą?
Jak znalazłam pracę w szkole językowej w Wietnamie
O tym jak uczyłam angielskiego w Arabii Saudyjskiej
Uczę niemieckiego w Meksyku (Magdalena Surowiec)
[mc4wp_form id=”497″]